Coś o mężczyznach


Dwa poprzednie posty mogły wywołać wrażenie, że uważam kobiety za przyczynę wszelkiego zła na świecie. Jako, że taki wniosek ma zdecydowanie zbyt klerykalne konotacje, czuję się zobowiązany napisać teraz dla odmiany coś o mężczyznach. Problem odpowiednich postaw mężczyzn wobec świata to zagadnienie zahaczające o ekonomię czy politykę, tym niemniej starałem się tutaj stworzyć jakąś własną aprioryczną perspektywę, jako że nauki humanistyczne często rozpatrują wiele powiązanych zjawisk w oddzieleniu od siebie. Zapewne wypadałoby wkrótce tą perspektywę systematycznie opisać, ale na to jeszcze przyjdzie pora. Teraz chciałbym w sposób niemal pozanaukowy wyjaśnić moje wątpliwości w określaniu postawy męskości, czyli zasadniczego elementu również mojej własnej tożsamości emocjonalnej.

Z tego, co zaobserwowałem na świecie, postawy wobec męskości dzielą się, podobnie jak w przypadku kobiecości, na dwie grupy. Po pierwsze, są na świecie ludzie przekonani o istnieniu obiektywnych i niezmiennych praw moralnych. Chcą oni kierować się w swoim życiu zasadami wywiedzionymi czy to ze starożytnych ksiąg, czy to własnej intuicji, czy też z badań nad przyrodą i odnoszeniu wniosków pochodzących z ich wyników do własnego życia. Takie czy inne, niezmienne wartości istnieją. A wiedza o ich istnieniu zapewni nam szczęście. Jeśli z jakiegoś powodu mamy wrażenie że jest inaczej, czujemy, że nasze życie, będące konsekwencją takich założeń, nie odpowiada nam, to znaczy że nie jesteśmy zgodni z zasadami, o których poprawności przecież jesteśmy najzupełniej przekonani. Wydaje się nam wtedy, że myśli i skłonności niezgodne z naszym światopoglądem powinny być z naszego umysłu konsekwentnie wypierane. Taką postawę określił bym mianem postawy ideologa.

Istnieją mężczyźni patrzący na swoją rolę w świecie zupełnie inaczej. Widzą, że wszelkie zasady nie spełniają ich oczekiwań. Wydaje im się, że dobre jest to, co sprawia im satysfakcję i chcą znaleźć tego w życiu tyle, ile się da. Ich działanie i rezultaty, jakie może wywołać to dla nich miara osobistego sukcesu. Odnoszą się z dystansem do wszelkich z góry danych schematów postępowania i pragną za każdym razem, kiedy mają taką możliwość, postąpić na swój własny sposób. Bliski im jest ideał przedsiębiorcy opisywany zarówno przez przedstawicieli Austriackiej Szkoły Ekonomii, jak i zwolenników filozofii obiektywizmu. Taką postawę określić mogę mianem postawy działacza.

Powyższe postawy doczekały się rozmaitych ujęć teoretycznych, w których jedna lub druga jest preferowana, najbardziej skrajnymi zwolennikami pierwszej są chyba muzułmanie, a drugiej – postmoderniści. Ale nie jestem pewien, czy we współczesnym świecie jakiekolwiek ideologie maja realny wpływ na postawy ludzi wobec życia.

Każdy, kto próbuje się zastanowić nad tym, zaobserwuje zapewne ogromny bezwład zmian, jakie dokonują się we współczesnej rzeczywistości i bezwład naszych własnych wysiłków w dążeniu do bycia jej częścią. Przyczyn tego szukałbym w wadliwości pewnych elementów religii, która doprowadziła ludzkość do ogromnych zmian, których świadkami jesteśmy od dwustu lat, czyli chrześcijaństwa. Nie chcę tutaj zaprzeczyć ogromnej pozytywnej wartości tych zmian. Uważam jednak, że zarówno kapitalizm, jak i demokracja – dwie podstawowe idee określające naszą współczesną cywilizację – w ciągu ostatnich lat dość mocno się zużyły i potrzebują zredefiniowania w takim kierunku, który odrzuci przestarzałe koncepcje moralności, sięgające swoim rodowodem czasów starożytnych.

Niektórych mogłoby oburzyć pewnie powyższe zdanie, jako że można uważać, że tak wiele robiono, począwszy od rewolucji francuskiej, aby się chrześcijaństwa z naszej cywilizacji pozbyć. Uważam jednak, że te wysiłki nie były udane, wręcz przeciwnie, niektóre z nich, jak na przykład komunizm, cofnęły ludzkość w jeszcze większe zacofanie. Zapewne nie każdy jest o istnieniu takich zależności przekonany, ale tutaj chciałbym się skupić na współczesnych symptomach funkcjonowania naszego społeczeństwa, które nie jest w żadnym wypadku odpowiednio zorganizowane, co doprowadza do ciągłych konfliktów, dla rozwiązywania których poświęca się mnóstwo czasu i pieniędzy.

Zacznijmy od ideologów. Wierzą oni w zbawczą moc wiedzy, która sprawia, że coraz więcej rzeczy jest dla nas jasnych, a życie da się lepiej zaplanować. Z tego powodu popierają publiczne finansowanie edukacji i przymus edukacyjny od 5 do 18 roku życia. Wierzą, że propagowanie w społeczeństwie wiedzy jest właściwe niezależnie od tego, czy sami obdarowywani tego chcą. Dlatego chętnie pracują na finansowanych przez państwo uniwersytetach i placówkach badawczych. Są przekonani, że ich wiedza czyni świat lepszym miejscem do życia, niezależnie od tego, że nie mają pojęcia lub nie zastanawiają się nad tym, jak liczne są zafałszowania i przekłamania, których dopuszczają się we wprowadzaniu tej wiedzy w życie ci, którzy należą do drugiej grupy.

Działacze wiedzą, że jedynym szczęściem, jakie mogą osiągnąć w życiu, jest ich szczęście osobiste. Z tego powodu nie wierzą w żadne uniwersalne dobro, a jedynie dobro własne. Które można osiągnąć dzięki aktywności ekonomicznej. Ideał przedsiębiorcy, o ile można tu w ogóle mówić o jakimś ideale, jest dla nich jedynym sensem egzystencji. Wierzą, że najważniejsze rzeczy w życiu to te, które można nabyć za pieniądze, dlatego zarabianie jak największej ilości pieniędzy jest celem funkcjonowania ich przedsiębiorstw.

Powszechnie uważa się, że prywatna przedsiębiorczość była podstawą przemian, jakie dokonały się w społeczeństwach i gospodarkach europejskich w XVIII i XIX wieku. Nie zamierzam polemizować z poglądem, że tak rzeczywiście było. Ale czy to, co się wtedy stało, było ostatecznym spełnieniem wszystkich potrzeb ludzkości, albo choćby świat, w którym żyjemy, jest zaprojektowany w sposób tak dobry, że bardzo ciężko wymyślić coś lepszego? Cóż, z pewnością trzeba najpierw określić, co nam się nie podoba.

Ludwig von Mises pisze w „Ludzkim Działaniu” o suwerenności konsumentów:

Ich zakupy bądź powstrzymanie się od zakupów decyduje o tym, kto powinien zarządzać fabrykami i firmami. Oni sprawiają, że biedni się bogacą, a bogaci biednieją. (…) Kapitaliści, przedsiębiorcy i właściciele ziemi mogą zachować i powiększyć swoje bogactwo jedynie przez jak najlepsze wypełnianie potrzeb konsumentów. Nie mogą wydawać pieniędzy, których konsumenci nie będą chcieli zwrócić im w postaci wyższych kwot płaconych za ich produkty. W prowadzeniu swoich firm muszą być nieczuli i zimni, ponieważ tacy są również konsumenci, ich szefowie.

A ja, obserwując współczesny świat, stwierdzam, że nie dostarcza mi się tego, czego potrzebuję. Mam wielki wybór i różnorodność w zaspokajaniu potrzeb fizjologicznych, mieszkaniowych, a nawet seksualnych, ale inne potrzeby, umieszczone na piramidzie potrzeb Maslowa wyżej, nie znajdują na znanym mi wolnym rynku odpowiedniego zaspokojenia. Czemu? Czyżbym nie wyrażał ich odpowiednio? Czyżby nie robili tego inni? A może jednak jest w każdym konsumencie jakaś wewnętrzna granica, uniemożliwiająca znalezienie tutaj odpowiedniego podejścia i blokująca rynkowe interakcje? Teoretycy wolnego rynku, szukający zastosowania dla dobrowolnych wymian w każdej dziedzinie życia, twierdzą, że można mówić o ekonomii małżeństwa. Okazuje się, że ekonomia taka może nam powiedzieć, na przykład, że jeśli chcę poślubić wyjątkowo ładną dziewczynę, to w zamian za jej zgodę mogę zobowiązać się do tego, że to ja będę zmywał naczynia. Teoretyzując na ten temat, musimy więc, tak czy owak, zniżyć się do rozważań na temat potrzeb fizjologicznych czy seksualnych. Czemu tak jest? Do odpowiedzenia sobie na to pytanie przybliżyła mnie inna książka Ludwiga von Misesa, „Interwencjonizm”.

Krytykując we wprowadzeniu doktrynę reform moralnych, pisze on:

Reformatorzy, których propozycje tutaj analizujemy, chcą ustanowić dodatkowe normy etyczne poza porządkiem prawnym i kodeksem moralnym stworzonym dla utrzymania i ochrony prywatnej własności. Dążą oni do tego, by wyniki produkcji i konsumpcji odbiegały od tych, które byłyby osiągnięte na wolnym rynku. Chcą wyeliminować siły, które kierują działaniami człowieka w gospodarce rynkowej. Określają te siły jako samolubstwo, egoizm, motyw zysku, itp. Chcą je zastąpić innymi siłami. Mówią o sumieniu, altruizmie, miłości braterskiej i uwielbieniu Boga. „Produkcję dla zysku” chcą zastąpić „produkcją użytkową”. Wierzą, że wystarczy to do zapewnienia harmonii współpracy ludzi w ekonomii opartej na podziale pracy i że żadna interwencja państwowa nie będzie konieczna.

Sądzę, że motyw zysku nie jest wszystkim, czym powinien kierować się przedsiębiorca, nawet wtedy, kiedy zakłada to również posłuszeństwo wobec państwowego aparatu ochrony własności, mogącego narazić go na niewspółmiernie wysokie straty. Niestety, chrześcijańscy ideologowie, nie mający pojęcia o istocie funkcjonowania wolnego rynku, silnie zaciemniają obraz, proponując zastąpienie „egoizmu” – „altruizmem”. Mises stwierdza tutaj i w wielu innych publikacjach, że nie wymyślono innego spójnego systemu funkcjonowania gospodarki, niż kapitalizm. Ale ten problem pojawia się być może dlatego, że wartości reprezentowane przez chrześcijaństwo są tak skrajnie przeciwne tym, które są wprowadzane w życie przez oparty na egoizmie wolny rynek. I mimo upływu 70 lat od napisania „Interwencjonizmu” nie jest wcale lepiej.

Tym, co blokuje w nas dążenie do zaspokajania wyższych potrzeb na sposób rynkowy, jest etyka chrześcijańska, która nie została jeszcze z tych dziedzin życia wyparta. Nadal wierzymy, że środki materialne są jedynie narzędziem do tego, aby praktykować swoją religię w jeszcze lepszy sposób, a więc dążyć do tych samych wyższych celów, co nasi przodkowie. Nie zauważając, że cele te prowadziły ich do życia przez wieki w stanie stagnacji, niewiele lepszej od stanu cywilizacji pozaeuropejskich. I mając nadzieję na wielką nagrodę po śmierci.

Jedna odpowiedź

  1. […] ten został opublikowany pierwotnie na blogu […]

Dodaj komentarz